Okazuje się, że tak. Seniorzy sami odsuwają się w cień, ale najczęściej to społeczeństwo spycha ich na margines. A przecież starość powinna być czymś naturalnym jak każdy etap życia. Czym jest – odsyłam do reportażu Małgorzaty Węglarz, która poszukuje odpowiedzi razem z ekspertami i pokazuje wielowymiarowość problemu.
Ja po lekturze książki poszłam krok dalej. Parafrazując metaforę Małgorzaty Węglarz pokusiłam się o stwierdzenie, że silversi nie istnieją. Marketingowa nazwa pokolenia 50+ to dla mnie worek, do którego wrzucane są różne problemy, możliwości, potrzeby. Jest w tej grupie przecież kilka pokoleń o zupełnie innych poglądach i oczekiwaniach oraz dość zróżnicowanym bagażu doświadczeń. Osoba po 50. niczym się nie różni od osoby po 40., ale sześćdziesięciolatek o dziewięćdziesięciolatka już diametralnie.
Momentem granicznym dla mnie jest zawsze przejście na emeryturę stanowiące punkt zwrotny z życiu, nie zaś liczba wynikająca z peselu.
Co zatem sprawia, że określanie generacji 50+ silversami ma rację bytu? Wspólnym mianownikiem marketingowym wydaje się być doświadczenie. Ludzie dojrzali i starsi – wbrew stereotypom – nie dają się złapać na tanie chwyty i naiwne teksty. Aby do nich dotrzeć, należy postawić na autentyczność, odpowiedzieć dokładnie na ich potrzeby oraz pragnienia. I najważniejsze – zawsze na pierwszym miejscu postawić człowieka, nie produkt. Co jeszcze? – idąc tropem Małgorzaty Węglarz – warto przepytać samych ekspertów w tej dziedzinie.
Jedno należy przyznać – sami zainteresowani rzadko nazywają się silversami. Chyba, że silver modelki lub influencerzy, ale to już zupełnie inna bajka…

Artykuł powstał w ramach akcji „Senior to (nie) brzmi dumnie? Głos w dyskusji o stereotypach, ageizmie i problemach starzejącego się społeczeństwa” zainicjowanej przez Barbarę Górnicką-Naszkiewicz, wydawcę bloga i miesięcznika Super Senior.